Mam swój port, o którym zawsze będzie mi przypominać mój prywatny, wewnętrzny kompas.
Wyjechałam z Polski nieco ponad rok temu. Jednym z powodów był brak większej zażyłości czy brak głębszych uczuć związanych z tą ziemią naszych dziadów - tak bardzo umęczoną i tak bardzo smutną i...prymitywną.
Od zawsze byłam bardzo dumna z powodu wyznawanej filozofii życiowej. Dla obywatela świata nie istnieją żadne bariery i nie istnieją żadne granice!
Po ukończeniu studiów i obronie w terminie podjęłam pracę w międzynarodowej korporacji. Brzmi sztampowo? Ja jednak nie byłam idealną pracownicą korporacji. Po dość krótkim czasie kopiowania i wklejania, zapragnęłam czegoś więcej. Jak może moje życie ograniczać się wyłącznie do tej samej pracy/miasta/znajomych/chłopaka..? Czując zew Nomadów, wyruszyłam na wielką-małą wyprawę...i znów będzie sztampowo...do Londynu. Ta sama ja, ze swoją wielce wyindywidualizowaną filozofią zaczęłam wtapiać się w bezkresny tłum emigranatów.
Rozpoczęłam pracę w amerykańskiej, renomowanej korporacji. (I znów ten konwencjonalizm...) Ale to nie o pracy będzie ten artykuł. Chciałam podzielić się kilkoma odczuciami na temat Londynu widzianymi moimi zielonymi, słowiańskimi oczami: Jest piękny. Zakochałam się, ale nie od pierwszego wejrzenia. Wiktoriański styl, którym kipi każda z ulic; przytłaczający swym urokliwym ciężarem w każdym pubie.. To musi robić wrażenie.
Stolica Wielkiej Brytanii i stolica artystów. Kolebka twórczości w każdej dziedzinie. Mnie to nie dziwi.
Uroczy Londyn ma także swoją drugą stronę. Mniej uduchowioną. Artyści chodzą swoimi ścieżkami, a reszta maluczkich zjadaczy chleba przemierza swoją londyńską trasę "Santiago De Compostela" każdego dnia na nowo. Pobudka o świcie, kubek kawy na stacji, tłumy przetaczające się z jednej stacji na drugą, z peronu na peron. Jakże przyjemny spacer ze stacji do pracy, aby zacząć ekscytujący dzień przed zimnym ekranem.
4 godziny pracy i godzina lanczu. Kolejne 4 godziny i powtórka z ranka. Wszystko działa jak w zegarku, szkoda tylko, że nie on jest taki, jak ten ze Szwajcarii. Po pewnym czasie mechanizm przestaje sprawnie działać, a jeśli nadal funkcjonuje, to ślad zęba czasu odbija się na jego tarczy, która chyli się ku dołowi, niczym ta z obrazu Dali'ego.
Smutne twarze londyńskiego tłumu są wkomponowane w krajobraz ulic. Marketingowcy postanowili wykorzystać ten obraz w promowaniu serialu "Przyjaciele". Jeszcze niedawno na piętrowych autobusach można było zobaczyć reklamę: "Spójrz na smutnych ludzi w tym autobusie. To dlatego, ze nie oglądają "Przyjaciół". Pozwolę sobie pozostawić to bez komentarza.
Mimo tego, jak mogłoby się wydawać, nie jestem pesymistką. W Londynie jest miejsce na pozytywne wibracje. Miasto nazwano nowoczesnym Babilonem głównie ze względów antropologicznych. Różnorodność kulturowa, jaką spotyka się tutaj na każdym kroku, jest fascynująca! Stopienie zwyczajów, obyczajów, mody jest ewenementem na skalę Europy i nie tylko. Możemy tu poznać niesamowitych ludzi; czerpać naukę i radość z każdej rozmowy z nimi.
Poznać możemy także siebie. Samotnie wśród tłumu możemy odkryć, czego nam brak, czy co jest tak naprawdę dla nas ważne.
Ja odkryłam, ze także kosmopolita może mieć swoją kotwicę. Ja dryfuję i trwam na morzu mimo przeciwnych wiatrów czy sztormów. Jak każdy marynarz muszę jednak czasem wrócić do portu i zarzucić kotwicę, żeby naprawić swój statek...
Ile potrwa moje zgłębianie kulturowego bezkresu? Nie wiem. Ale wiem, ze mam swój port, o którym zawsze będzie mi przypominać mój prywatny, wewnętrzny kompas.
Kilka dni temu otrzymałam ofertę transferu do oddziału mojej firmy w Barcelonie. Przyjęłam ją.
Źródła zdjęć:
http://lighthousestampsociety.org/
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,114377,16925035,Jestem_kosmopolitka.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz